środa, 31 grudnia 2014

Każda Minuta Może Być Ostatnią

Co ja tutaj robię - przeklinałem w duchu swoją głupotę. 
Stałem właśnie w progu ogromnej sali, wyłożonej na ścianach lustrami, od których odbijały się głośne dźwięki typowego, amerykańskiego rapu. Byłem przerażony, ale i jednocześnie zdumiony tym, co widziałem. Mając te 12-13 lat, ciężko jest wybrać, co chce się robić w życiu. Ja również nie byłem pewny, czy przychodząc tutaj, dobrze robię. No nic. Nie wypadało się już wycofać. 
Właściwie udało mi się wytłumaczyć samemu sobie, że chyba już gorzej być nie może, więc co mi szkodzi. Najwyżej wyjdę. 
Kolejny raz tak bardzo się myliłem
Poszedłem do krzeseł poskładanych jedno na drugim aż pod sam sufit, rzuciłem pod nie torbę z dresem i wodą, po czym udałem się w stronę grupy. Postanowiłem całkowicie oddać się w ich ręce. 
Skoro są tak dobrzy w tym, co robią, to niech mnie prowadzą - pomyślałem
Powtarzałem po nich pojedyncze kroki razem z kilkunastoma innymi osobami mniej więcej w moim wieku. Nasi nowi trenerzy byli zbyt surowi. Pamiętam, jak jedna dziewczynka się przewróciła, a jeden z trenerów nazwał ją ofiarą i kazał wyjść. Przestraszyliśmy się. Później już było tylko gorzej. Oni wyżywali się na wszystkich po kolei, ale żadne z nas nie dało się złamać. 
Po godzinie mogliśmy iść do domu. Wyszliśmy z sali razem. Były wśród nas dwie dziewczyny, a było nas tam 12, o ile dobrze pamiętam.
Poznaliśmy się na szybko, zanim zdążyliśmy się rozejść. Był też jeden chłopak, który szedł w moją stronę. Rozmawialiśmy w drodze o skończonym pierwszym treningu. Mówił, że wolałby mieć kilku kumpli i uczyć się sam, niż pod okiem takich tyranów. Zgodziłem się z nim, jednak nie mieliśmy wtedy wystarczającego warsztatu, by zacząć kombinować coś na własną rękę. 
W ciągu tygodnia zgadaliśmy się z całą naszą grupą, że kiedyś założymy formację. Wszystkich nas bardzo kręcił ten pomysł. Ja osobiście cieszyłem się, że znalazłem coś, dzięki czemu udaje mi się zapomnieć o czekającym w domu, pijanym ojcu. 
Przez to, że nie było mnie popołudniami w domu, on wyżywał się na moim bracie.
Wojtek był starszy o rok. Zaproponowałem mu, żeby poszedł ze mną na trening. Bardzo szybko się zgodził, a później już prawie nie było żadnego z nas w domu. 
Ojciec wściekał się do białej gorączki. Od tej chwili sam musiał wstawać sobie po piwo czy jedzenie. 
Wracaliśmy do domu zwykle koło 19:00-20:00. On zazwyczaj jeszcze na nas czekał, by wyładować całą energię na mnie, bądź na Wojtku. 
Na próbach nikt nie pytał skąd praktycznie codziennie przybywa nam nowych siniaków. Tłumaczyliśmy, że to przez ćwiczenia. No trudno... 
W 2009 roku uznaliśmy, że jesteśmy gotowi spróbować swoich sił w jakimś amatorskim konkursie. Tak też się stało. 
Wielka scena, światła, publiczność.. cudowne uczucie. Najlepsze na świecie. Wtedy już wiedziałem, że to moja droga. Wiedziałem, że nie chce stamtąd schodzić. Czułem się tam swobodnie. Lepiej, niż gdziekolwiek. Chciałem trenować, stawać się coraz lepszym i słyszałem słowa uznania od różnych, często przypadkowych ludzi. Zacząłem zatracać się w swojej pasji. Tak bardzo, że nie zauważyłem ile w tym czasie tracę. Odchodzili przyjaciele, groziło mi niezaliczenie klasy, a w domu było coraz gorzej. Ten okropny typ sterował moim bratem. Każdego dnia robił mu krzywdę. 
nie widziałem tego 
Czasami sobie myślę, że gdyby nie ten cholerny taniec, zdążyłbym mu pomóc. Zdążyłbym zauważyć, że cała ta chora sytuacja zaczyna przerastać nie tylko brata, ale i mamę, która płakała po nocach. Nie sypiała już razem z... nim. Bała się jego tak, że nie wiedziała jak pomóc własnemu synowi. Aż któregoś dnia... 
poddał się 
zwyczajnie zostawił mnie i mamę w kompletnej rozsypce 
Miałem dość. Nienawidziłem siebie i nienawidzę do teraz. Wiem, że to była moja wina. Gdybym wracał normalnie do domu, razem byśmy sobie jakoś poradzili. A tak, on zostawał z tym wszystkim sam. To jedna z rzeczy, których nigdy sobie nie wybaczę. 
Nikt nie wierzył w to, co zrobił. Nikt

Trzeba było się jakoś pozbierać, zaliczyć szkołę i odzyskać przyjaciół. Starałem się. Pomagałem też mamie najbardziej, jak tylko mogłem. Jednak on... on się nie zmienił. Zupełnie nie ruszyło go odejście jego własnego syna. Z resztą nigdy nie uznawał ani jego, ani mnie. Sam nie wiem, czy było coś gorszego, niż nasza nienawiść do siebie nawzajem.
Powoli godziłem się ze śmiercią brata, jednocześnie myśląc o wybraniu tej samej drogi. 



___________________________________________________
Korzystając z okazji, chciałbym Wam życzyć wystrzałowego Sylwestra oraz jak najlepszego, 2015 roku. 
Niech Wam się wszystko w życiu udaje, ale pamiętajcie, że nic się nie zrobi samo, więc życzę Wam również dużo siły i motywacji do walki o swoją przyszłość 


piątek, 26 grudnia 2014

Pierwszy Niemy Krzyk

Niech ten dzień się już skończy - pomyślałem, wracając z trzydniowej, szkolnej wycieczki.
Byłem wykończony. Koledzy z pokoju nie dali mi spać tej nocy.
W domu się wyśpisz - krzyczeli ile sił, rzucając w siebie wszystkim, co znalazło się z zasięgu ich ręki. Niestety nie zdawali sobie sprawy, że w domu raczej też nie odeśpię.
Dojechaliśmy do Wrocławia. Moja wychowawczyni chyba 5 raz w tym dniu zapytała, czy rodzice na nas czekają. Wszyscy przytaknęli, więc sobie poszła. 
Cała moja klasa (5 podstawówki) znów zaczęła krzyczeć i śmiać się dosłownie ze wszystkiego. 
Ponieważ był to wyjazd zorganizowany z okazji mikołajków, świąt oraz po części również ferii, odbył się w styczniu.
Gdy wysiedliśmy, było już ciemno i bardzo zimno. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu. Nie zwracałem uwagi na kolegów z klasy, za którymi i tak nie przepadałem. Od razu udałem się w stronę ukochanej mamy. Tylko ona była dla mnie wsparciem, gdy ojciec nie miał się na kim wyżywać. Broniła mnie często przed pijanym tyranem.
Teraz prowadziła mnie do "domu". Wyrywałem się. Nie chciałem, żeby trzymała mnie za rękę. Przecież byłem już duży. W końcu zauważyłem, że przed budynkiem szkolnej sali coś zaczyna się dziać. Wyglądało to na bójkę dwóch dość mocno napakowanych mężczyzn. Krzyczeli coś do siebie, wymachiwali rękami we wszystkie możliwe strony, aż jeden z nich popchnął drugiego. Zaczęli schodzić się ludzie i tworzyć wokół nich krąg.
Też chcę zobaczyć, mamo! - krzyczałem, mimo bólu głowy i totalnego zmęczenia. Nie dostałem pozwolenia. Matka mocno trzymała moją rękę i ciągnęła przed siebie. Udało mi się wyrwać i uciec. 
Przecisnąłem się przez tłum ludzi do samego środka. To była bitwa. Z prawej strony stał duży mężczyzna około 25 lat. Miał na sobie bluzę z zaciągniętym na głowę kapturem, spod którego widać było czapkę (probably full cap'a)  niskie w kroku spodnie dresowe i zawinięty na ręce czarny pasek od spodni. 
Drugi z nich wyglądał bardzo podobnie. Jego strój różnił się jedynie kolorami.
Oboje byli wkurzeni. Dało się to zauważyć na pierwszy rzut oka. Obserwowałem, jak kręcą się niespokojnie, stojąc wciąż na swoich miejscach. Żaden z nich nie odważył się podejść ani na krok. Czekali na coś.. lub kogoś. W kilka sekund zeszły się dwie, liczące mniej więcej po 10 osób grupy. Stanęły na przeciwko siebie i zaczęły tańczyć. 
Byłem zszokowany tym, co się właśnie działo. Czułem się jak w filmie, ponieważ takie sceny widziałem jedynie w telewizji. Nie wierzyłem, że to wszystko dzieje się na prawdę. Nagle ktoś złapał mnie za rękę i wyciągnął w tłumu. To była mama. Jej zezłoszczone oczy patrzyły prosto na mnie. Wiedziałem, że to koniec imprezy. Czas do domu i to jak najszybciej. Przez całą drogę nie usłyszałem od niej ani słowa.
• • •
Wchodząc w klatkę schodową modliłem się, żeby ojciec już spał. Miałem dość na dzisiaj. Nie chciałem, żeby po raz kolejny mi coś zrobił. Gdyby jeszcze dzisiaj coś się wydarzyło, nie wiem jak bym to zniósł. Mój wykończony organizm odmawiał posłuszeństwa, a nogi całą drogę ledwo utrzymywały ciężar zmęczonego ciała.
Wystarczyłby jeden jego ruch, by położyć mnie na podłodze - pomyślałem widząc, że na nic nie zdały się moje modlitwy. Ojciec nie spał. Siedział w kuchni przy stole.
- Czekałem na was - skomentował nasz powrót, po czym natychmiast nakazał mi usiąść obok siebie. 
Wykonałem polecenie. Zdążyłem jedynie zdjąć kurtkę, jednak powiesiłem ją na krzesło, ponieważ nie chciałem, żeby na mnie czekał i się zdenerwował.
- Słyszałem, że masz problemy w szkole - zaczął. Zdziwiłem się tak nagłą zmianą nastawienia do mojej osoby. Zawsze słyszałem tylko "zamknij ryj", "wyjdź stąd", "mam przez ciebie same problemy", "po co się nad sobą użalasz?! I tak nikogo to nie interesuje" i wiele innych, dość przykrych słów. Nauczyłem się nie brać sobie do serca takiego gadania. Nigdy nikomu tego nie mówiłem. Jedynie Dominika się domyślała, z tego co zauważyłem.. Mimo wszystko, nie zapytała, więc ja też milczałem.
Jego słowa zawsze mocno dotykały, ale nie na tyle, żeby były w stanie załamać mnie na samym starcie życia. Czułem się silny. "On jest stary i niedługo przejdzie mu ochota na poniżanie wszystkich wokół" - tłumaczyłem sobie. Nie byłem wtedy świadomy, jak bardzo się mylę. 
Przyznałem, że trochę pogubiłem się w materiale. Przestałem uważać na lekcjach. Kompletnie traciłem poczucie czasu oraz miejsca. Potrafiłem beznamiętnie patrzeć w okno przez całe lekcje, a w drodze do domu Domi była na mnie o to zła i czasami wybuchała. Nawet tego nie słuchałem. Może i chciałem, ale mimowolnie się wyłączałem z całego życia. Sam nie wiem gdzie wtedy błądziłem myślami. Nie potrafię tego opisać. 
- Więc dlaczego się nie uczysz, idioto?! - ojciec zaczął krzyczeć. Uderzył pięścią w stół, a ja już wiedziałem co stanie się za chwilę. Byłem tego niemal pewny. 
Pomyliłem się. 
Ojciec z powrotem usiadł na swoim miejscu. Znów mówił cichym i opanowanym tonem. 
- Powiem ci coś teraz i zapamiętaj to sobie, młody - spojrzałem na niego zmęczonymi oczami. Po raz kolejny odpłynąłem do swojego świata. Przestałem go słuchać. Myślałem już tylko o łóżku. O chwili spokoju.
Mama usiadła obok mnie i dopiero wtedy wróciłem do obecnego czasu. Ojciec dalej ciągnął swój wykład
- ... pamiętasz? Ty też kiedyś miałeś brata bliźniaka - pierwszy raz popatrzyłem na niego wzrokiem pełnym zainteresowania. Nie wierzyłem - któregoś dnia matka wyprowadzała was na spacer. Siedzieliście w wózku, a ona wróciła na chwilę do domu - ciągnął dalej z lekkim uśmiechem. Obrzydliwym i pełnym nienawiści, ale mniejsza.. nieistotne - widziałem z okna, jak przychodzi kot, pożera twojego brata i ucieka. Najwyraźniej tobą się brzydził i nie dziwię się - zaśmiał się szyderczo. Spuściłem głowę, żeby nie widział, jak w moich oczach zbierały się łzy. Chciałem uciec jak najdalej od niego, jednak za bardzo się bałem
- Idź już spać, Dawid - mama chyba postanowiła mi pomóc. Odezwała się pierwszy raz odkąd wróciłem, ale byłem jej bardzo wdzięczny, że zrobiła to właśnie teraz.
Odwiesiłem kurtkę i poszedłem do pokoju
Miałem dość wszystkiego. 
Wcześniej wmawiałem sobie, że mimo wszystko go kocham.. że powinienem. Dziś zdałem sobie sprawę, że niektórzy mają serce tylko po to, by móc oddychać.
Tego wieczoru miałem pierwszą myśl samobójczą 
____________________________________________________
Najmocniej przepraszam, że dopiero teraz. Kompletnie straciłem wenę. 
Może rozdział nie jest jakoś specjalnie długi ani urzekający, ale wiem, że czekacie, więc dodaję. 
Następny będzie lepszy, obiecuję :)



piątek, 12 grudnia 2014

Słowa Bywają Zbyt Ciężkie

Nie mówmy dziś o problemach. Nie uciekam. Chcę tylko odpocząć od tego brudnego, przesiąkniętego nienawiścią i cierpieniem świata.
Nie potrafisz sobie poradzić sam ze sobą? - zapytał mnie któregoś dnia przyjaciel. Nie odpowiedziałem. Wolałem przemilczeć ten temat. Był dla mnie zbyt ciężki. Poza tym nie byłem gotowy, żeby wracać do przeszłości. Mimo, że nie daje mi spokoju, od ponad 6 lat nie chciałem, nie widziałem sensu, by o tym rozmawiać. 

Kiedyś przyjaciółce udało się mnie namówić na szczerą rozmowę, na której początku straciłem nerwy. Norma. Wiedziałem, że mogę jej zaufać. Wiedziałem, że mam też kilku dobrych przyjaciół, z którymi mogę pogadać nawet o najtrudniejszych sprawach. Jednak nigdy nie powiedziałem nikomu całej prawdy. 
Gdy całkiem niedawno pojawił się pomysł napisania całej historii właśnie tutaj, pomyślałem, że to może dobra myśl. Chcę wam tak dużo opowiedzieć, jednocześnie nie wiedząc, czy sobie z tym poradzę. Nie obiecuję, że skończę to "opowiadanie" o ile można to tak nazwać. 
Nie obiecuję, że nie urwę tego w trakcie, nie dam się emocjom i napiszę to do końca. 
Czasami są takie sytuacje, że mimo szczerych chęci nie dasz rady pokonać tego, co w tobie siedzi. Tak po prostu.
Nie umiem już nawet udawać, że nic nie czuję. Często się poddaję. Możecie mnie mieć za słabego emocjonalnie egoistę, który nie słucha nikogo i myśli tylko o sobie.. Jednak prawda jest taka, że myśląc o sobie, nie napisałbym niczego i dusił wszystko w sobie.
Nie wiem za co mnie lubicie, co takiego wam się we mnie podoba, że czytacie to, co piszę, ale jestem bardzo wdzięczny każdemu z osobna za to, że ze mną jest, że mogę napisać wam co czuję i zawsze staracie się mnie pocieszyć. To dzięki wam, droga DArmio jestem tu z wami i to dla was codziennie się ogarniam, by dawać wam, choć w najmniejszym stopniu, przyzwoity przykład. 
Moja historia nie będzie piękna. Wręcz przeciwnie. 
Będą to prawdziwe zdarzenia, przez które przeszedłem. Zapewniam was, że pisząc to, już mam w głowie całą przeszłość i natychmiast robi mi się przykro.
Ktoś zapyta, więc po co to piszę... a no właśnie. Dla Was. Dla osób, które mnie wspierają i chcą poznać prawdę. 
Może nie będzie wesoło, ale przejdziemy przez te wspomnienia razem.
Zapraszam was do swojego świata, w którym od zawsze rządził chaos. Rywalizacja o miejsce w gronie rówieśników była na samym początku piramidy wartości życiowych.
Cierpienie niósł za sobą każdy kolejny krok przed siebie. Przyjaciół traciłem tak samo szybko, jak zyskiwałem, a doświadczenie zbierałem w błyskawicznym tempie. Każdy błąd odbijał się na mnie podwójnie. Słowa krytyki stały się codziennością, natomiast w sercu płonął niewielki, wręcz powiedziałbym, niezauważalnej wielkości, płomień nadziei.
Ledwo słyszalny szept, że jeszcze mam o co walczyć i tego nikt nie może mi odebrać, często nie dawał mi spokojnie zasnąć.
    marzenia i pasja.     Miłość do tańca, który pozwala mi uciec od całego świata. Przenosi w najpiękniejsze miejsca, nieznane dotąd nikomu na ziemii.
Całe życie walczyłem o grupę, dzięki której mogłem się rozwijać. Tylko o nią. 
Aż w miejskim zgiełku odnalazłem sens życia.
Więc dziś zabieram was w podróż w przeszłość, dzięki której może zrozumiecie na czym polega to pogmatwane życie oraz dokąd tak pędzi świat przepełniony nienawiścią. 
Cofamy się do roku 2007, gdy codzienne problemy zaczęły przerastać 11-letniego chłopca zagubionego między ulicami ogromnego miasta..