Koniec lekcji, więc czas do domu. Droga zajmowała około 15 minut.
Tego dnia nie było nikogo ciekawego w szkole. Wszyscy chorzy. No cóż, włączyłem muzykę na słuchawkach i szedłem przed siebie. Wybrałem najdłuższą trasę, ponieważ w domu nikt już na mnie nie czekał.
Ojciec? Tsa, był w domu, ale jedyne, na co liczył, to że pójdę mu po piwo albo fajki.
Nie miałem ochoty go oglądać. Było zimno i padał deszcz, a we mnie powoli zaczynało się gotować.
Idąc, nie widziałem prawie niczego, przez wiatr i.... nie zauważyłem, kiedy przeszedłem na czerwonym przez pasy. Słyszałem tylko, jak kierowcy dawali po hamulcach i błagałem, by któryś w końcu we mnie uderzył. Jednak patrzyłem tylko w dół, na drogę. Z zaciągniętym na głowę kapturem i tak niewiele widziałem wokoło. Jedne światła, drugie, trzecie, a po nich drzwi do mieszkania.
dzisiejszy dzień, to jeszcze nie ten, którego oczekuję - pomyślałem, wchodząc do korytarza, z którego już go widziałem. W identycznym stanie, jak wczoraj, miesiąc temu, pół roku, a nawet kilka lat wstecz. Po śmierci mamy nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Z bólem serca minąłem go i poszedłem do siebie, cichutko zamykając drzwi. Otworzyłem okno i odpaliłem papierosa.
Podniosłem z podłogi żyletkę, która widocznie spadła mi w nocy. Trzymałem ją w rękach przez chwilę, myśląc o ukojeniu.
nie teraz! stłumiłem emocje w sobie na jeszcze kilka godzin. Przyjaciółka była chora. Byłem w obowiązku iść, zapytać o zdrowie i posiedzieć chwilę, trzymając za rękę.
Z trudem zebrałem się w sobie i wyszedłem.
Wracając po godzinie, moje nogi ledwo utrzymywały ciężar ciała, więc tylko lekko uchyliłem drzwi.
Ojciec rozmawiał przez telefon. O ile ten okropny bełkot można nazwać rozmową. Nie chciałem słuchać, lecz zanim zdążyłem opuścić salon, usłyszałem, jak mówił komuś "to przez dawida straciłem syna i żonę". Tak, wiem. Czuję się winny, ale akurat on nie musiał tego mówić. I to jeszcze nie wiadomo komu. Nie wytrzymałem.
Ojciec stał tyłem, więc wyrwałem mu telefon, rzuciłem nim o ziemię, a kiedy odwrócił się twarzą w moją stronę, z całej siły złapałem jego rękę, którą zdążył już na mnie podnieść.
Nie tym razem powiedziałem do siebie w duchu. Ostatkiem sił pchnąłem ojca w stronę stojącej w rogu kanapy. Usiadł, a zanim zdążył połączyć wątki i zrozumieć co się stało, zdążyłem zatrzasnąć drzwi, w które niedawno z powrotem wstawiłem zamki. Minuta po minucie robiło się gorzej.
Znowu uciekam. Znowu pomaga mi tylko jedno. Żyletka i fajki, to już mój niezmienny zestaw na kolację. Czasami zdarzała się jeszcze herbata. Zimna, ponieważ zawsze zapominałem, że ją zrobiłem. Z resztą, i tak nie miało to większego znaczenia.
Zrobiło się całkiem ciemno. Powoli zawlokłem się do łazienki. Postałem kilka minut nad umywalką, gładząc rany i czyszcząc je wodą. Później wszedłem pod prysznic. Stałem tak, wpatrzony w jeden punkt, aż woda stała się całkiem zimna. Tak szczerze powiedziawszy, to najgorszy aspekt cięcia się. Umyć to trzeba, ale jak, skoro rany się tak drażnią i pieką? Wstajesz rano z dłonią we krwi, ciężko się ruszyć, żeby nie poczuć swojej głupiej bezsilności. Masz dość, ale i tak nadal to robisz. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo jesteś uzależniony, jednak nie ma już odwrotu. Brniesz w to cholerstwo jeszcze głębiej z nadzieją, iż dotrzesz do końca. Końca, który będzie ukojeniem.
Tak naprawdę nie wiesz, czego szukasz. Przecież nie chcesz odebrać sobie życia.
A może jednak chcesz? oczywiście, że chcę! Niczego innego równie bardzo nie pragnę
Wróciłem do siebie, wyciągnąłem z szafy butelkę wódki, zawiniętą w koszulę, żeby Domi jej nie znalazła. Z biórka zgarnąłem fajki i kilka żyletek. Wsadziłem do kieszeni garść tabletek nasennych i z tym wszystkim wyszedłem we wdychające nocne powietrze miasto. Zadzwoniłem jeszcze po drodze do mojej chorej przyjaciółki. Załamanym głosem powiedziałem, że bardzo ją kocham, po czym się rozłączyłem.
Idąc przed siebie, brałem po kolei po parę tabsów, popijając je wódką, która wtedy wyjątkowo wchodziła mi jak woda.
Szedłem tak, aż całkiem straciłem nad sobą kontrolę. Pamiętam jeszcze most, przez który jakimś cudem udało mi się przejść, a po drodze wyrzuciłem pustą butelkę za barierki. Mój stan znacznie się pogorszył. Tracąc przytomność, błagałem o śmierć
________________________________________________________________________________
Dawid nie wiem co napisać znowu :C nigdy nie wiem bo brakuje mi słów na to by cię pocieszyć i wesprzeć. Nie potrafię tego zrobić :C ostatnio nie nadaję się do niczego a zwłaszcza pocieszania :/ Pamiętaj jednak że możesz na mnie liczyć i że mocno cię kocham <3
OdpowiedzUsuń