czwartek, 21 stycznia 2016

Altruizm to piękny aforyzm

                                       (włącz dla umilenia czytania)




- Nie, zrozum. Nie dzisiaj - trzeci raz w ciągu kilku godzin dzwoni z tym samym pytaniem "Masz coś?". Ciężko było się nie zdenerwować. Na odstresowanie wziąłem deskę i poszedłem pojeździć.
Wiedziałem, że w parku są kumple, z którymi na chwilę mogę oderwać się od codziennych problemów.
No cóż. Życie jak zawsze ma coś ciekawszego do powiedzenia. Tym razem złożyło literki w słowo "deszcz". Wróciłem. Całkowicie przemoknięty.
Z nudów włączyłem jakieś głupoty na internecie. Nic interesującego nie znalazłem. Do czasu, gdy trafiłem na pewną stronę, na której poznałem kogoś, kto okazał się być moim aniołem.
Chciałem być jedynie miły i zwyczajnie pocieszyć kogoś w smutnej chwili. Tak bezinteresownie.
Nigdy dotąd nie myślałem o poważniejszej relacji. Żadnego przywiązania - to sobie obiecałem.
Z tą myślą podjąłem ostateczną decyzję o wyjeździe do Holandii. Wyjeździe w nowe miejsce. Miejsce czyste. Takie, które nie przypominało mi niczym żadnych złych rzeczy. Udało się pozałatwiać wszystko, więc wyjechałem.
Stało się jednak inaczej, niż planowałem. Codziennie coraz więcej rozmawialiśmy. Coraz więcej myślałem o tej relacji, o przyjaźni, która powoli się między nami nawiązywała.
Nie mogłem skupić się w szkole, na treningach. Czułem się lepiej z myślą, że ktoś na mnie czeka. O wiele lepiej.
Mimo powolnego wychodzenia z psychicznej przepaści, fizycznie czułem się gorzej z dnia na dzień.
Coraz więcej osób pytało co mi jest i dlaczego tak źle wyglądam.
- Mało spałem - rzucałem krótkie, nieszczere odpowiedzi. Chociaż gdyby przyjrzeć się bliżej tej sytuacji, to tak, bardzo mało spałem. Jednak nie dlatego wyglądałem jak ludzki cień. Wykańczałem się powoli i skutecznie. "Życie..." Tak sobie codziennie powtarzałem. Musiałem dać radę. Teraz miałem dla kogo. Przynajmniej chciałem mieć, jednocześnie bojąc się tej relacji.
To było coś nowego. Wiedziałem jak wyglądała wtedy sytuacja, a jednak przeraziłem się, gdy w końcu padło słowo "związek". Co mam do stracenia. Zgodziłem się. Znowu miałem dla kogo żyć.
Chciałem żyć.
Jednak wciąż myślałem o kimś jeszcze. O kimś, kogo mógłbym zranić tak mocno, że nie dałby rady przeżyć tej rany. Biłem się z własnymi uczuciami, jeszcze bardziej wykańczając się psychicznie. 

* * *




Udało się załatwić już wszystko. Szkoła chętnie przyjęła mnie, jako nowego ucznia z Polski. 

Postanowiłem starać się i nie zawieść chociażby samego siebie. 
Chwilę po wyjeździe dostałem telefon z Polski, który mimo pozorów jakoś szczególnie nie wywarł na mnie wielkiego wrażenia. Była to informacja o śmierci ojca. Czekałem na to tak długo, a on zmarł gdy już się stamtąd wyrwałem. Życie jest okrutne. 
Nie zamierzałem nawet go żegnać. Uważałem, że nie zasłużył sobie na przebaczenie. Niszczył mnie każdego dnia na nowo, jakbym był zabawką, którą można za każdym razem naprawić. Nie, nie, nie. Jestem człowiekiem z uczuciami. Przynajmniej nim od zawsze starałem się być. Nigdy nie będę potrafił wybaczyć mu krzywdy, jaką wyrządził osobom, które kochałem tym żałosnym, poszarpanym sercem, które zdawało się krwawić przy każdej smutniejszej, bądź bardziej emocjonalnej chwili. 
Nie powiedziałem o tym nikomu. Przez jakiś czas siedziałem sam z jego duchem na ramieniu. Jednak nie mogłem żyć w ten sposób. Zależało mi na kimś, kto zasługiwał na to, żeby wiedzieć o ostatnich wydarzeniach, które zapewne negatywnie na mnie wpłynęły. Nic nowego, prawda? 
Musiałem to zrobić. Musiałem wyrzucić to z siebie i w końcu się udało. Z bólem serca, ale się udało, co kilkakrotnie wzmocniło nasze relacje. Przynajmniej w moim odczuciu. 
Nie chcesz się w to pakować, a jednak się uzależniasz i już nie masz ucieczki. Zaczynasz kochać najmocniej jak potrafisz, a  twoje uczucia zdają się być na tyle silne, że mogłyby przez setki lat zastępować wszystkie mosty świata. Miłość na tyle dziwna i odmienna od tej, którą dotąd znałem. 
Pomimo przykrych doświadczeń, pozwoliłem się do siebie zbliżyć. Nie tylko kobiecie, ale też mężczyźnie. Stałem jednak między młotem, a kowadłem. 
On był dla mnie wszystkim. Całym światem oraz kimś odpowiednim na resztę życia. Opiekuńczy i kochany. Niósł na swoich delikatnych dłoniach odpowiedzialność zmieszaną z odrobiną zdrowego szaleństwa. Kochałem najbardziej tę mieszankę. Był moim wypełnieniem, gdy traciłem poczucie właściwego zachowania. Trzymał wodze przyzwoitości, troszczył się o zdrowie i dbał o uśmiech każdego dnia na nowo. Czułem się bezpieczny mimo tysiąca dzielących nas kilometrów. 
Po drugiej stronie jednak stała księżniczka godna wszelkich starań. Anioł, który jasno dawał do zrozumienia jak bardzo go potrzebuję. 
Z czasem powoli zmazywała linię stanowiącą granicę między przyjaźnią, a miłością. 
Stałem za nią w każdej trudnej chwili. Bezustannie zabiegałem o jej obecność w moim sercu. Ona pozwalała mi opiekować się sobą i pilnować swojego serca. Nigdy nie pomyślałbym, że podobne uczucie mogłoby zrodzić się w tak skrajnych warunkach. 
Daleko od siebie, a w dodatku z 4 letnią różnicą wieku. Jednak podświadomie coś się rodziło. Tłumiłem w sobie uczucia, tłumacząc zbolałemu sercu, że nic z tego. Nie chciało słuchać i tłukło się jeszcze głośniej, że ją chce. Właśnie ją, bez względu na wszystko. 
Trzymałem jej rękę, gdy stała nad wielką przepaścią z napisem "anoreksja". Pilnowałem jej zdrowia. Chciałem zapewnić jej wszystko, czego tylko potrzebowała. Jednak była to wielka przeszkoda. Wiek stanowił tak wielki problem, że uczucie między nami nie miałoby żadnych szans przeżycia w tym brudnym, pozbawionym przyzwoitości świecie. 
Siadałem wieczorami w oknie i patrząc przed siebie zastanawiałem się co zrobić. Jakie życie wybrać, by było najlepiej. 
Wygrał. Serce wyrywało się na dźwięk jego imienia. Chciało się przytulić do wybranka, dla którego biło ostatnimi siłami. Starało się walczyć, z trudem biorąc każdy kolejny oddech. 
Zmęczone i rozbite. To, z którego zostały już zaledwie fragmenty jedynie z ogółu przypominające ludzkie serce. Zmusiłem się do ostatniej walki. 
Walki tak bardzo przegranej. A jednak nie chciałem o tym słyszeć. Wierzyłem i starałem się jakoś połączyć wszystko w całość. 
Coraz częściej zdarzało mi się opuszczać zajęcia szkolne. Zdawałem sobie sprawę, że to pewnie moja ostatnia szkoła i nie myślałem póki co o studiach. 
Nie mogło być idealnie. Musiało się coś psuć, jak to nakazuje tradycja. 
Codziennie coraz gorzej się czułem. Traciłem świadomość na kilka sekund, po czym od razu ponownie zaczynałem trzeźwo myśleć. Zdarzało się to już regularnie po kilka razy na dzień. 
Podejrzewałem, że wynikało to z właściwie znikomej ilości snu, gdyż co drugą noc brałem leki, zwracałem je, znów brałem i tak aż do rana, natomiast w te noce pomiędzy nimi nieudolnie starałem się zasnąć. Gorączka i osłabienie nie dawały spokoju. Przeleżałem w szpitalach większą część roku szkolnego, co było wiadome w skutkach. Prawie oblałem.
A on wciąż ze mną był. Mówiłem mu o wszystkim, co się działo. Pisałem cały czas. Kochany bez przerwy pytał czy czuję się na tyle dobrze, żeby iść do szkoły i czy dam sobie radę w razie pogorszenia. Zawsze mogłem poprosić go o radę. Po prostu był, a mnie to wystarczało. Miałem też wsparcie w mojej księżniczce. Nie wiem, czy znalazłyby się kiedyś w świecie słowa, którymi można byłoby podziękować komuś tak cudownemu za obecność. Po prostu się nie da, chociaż bardzo bym chciał.
Dopadł mnie jednak czas, w którym wszystko wróciło z wyjątkiem sił do życia. 
Leżąc wieczorem w szpitalnej sali, do której od południa nikt z lekarzy nie zaglądał, zacząłem rozważać inną opcję. Tę potencjalnie możliwą, a jednak najgorszą. Wyszedłem się przejść.
Spacerowałem dalej i dalej, choć wiedziałem, że nie było mi wolno. Szedłem ciemnym parkiem, a później przez skute lodem chodniki. Dość tego. Musiałem jakoś powoli wrócić, ponieważ mróz stawał się nieznośny i uporczywy, zwłaszcza dla osłabionego organizmu. Osłabionego tak bardzo, że ledwo udawało mi się przestawiać nogi jedna za drugą. 
Stało się wtedy coś, co całkowicie powaliło mnie na ziemię. Dosłownie i w przenośni. 
Zrobiło mi się słabo i ciemno przed oczami. Upadłem na kolana, nie czując już chłodu. Nie chcąc iść dalej, w duchu błagałem o śmierć, lecz nawet nie wiem kogo. Przecież i tak zdawało mi się, że nie wierzę w Boga. 

* * * 

- Wyziębiony, ale przeżyje. Dajmy mu trochę czasu - przebudziłem się, nie otwierając oczu, a to jedyne słowa, które mogłem wtedy usłyszeć. Później lekarze wyszli. Zdałem sobie sprawę, jakich kłopotów sam sobie narobiłem. Na własne życzenie, moi drodzy. 
Źle mi było leżeć i dawać się przebadać od czasu do czasu, to teraz nie będę mógł się ruszać, będę pilnowany, żebym nie próbował czasem uciekać a do całego szczęśliwego zakończenia dołożono mi kroplówkę. No to świetnie - pomyślałem. Kolejny raz. Nie potrafię nawet umrzeć. 
Po nudnym tygodniu wyszedłem na życzenie z planem: Nigdy więcej takich głupot. Nie wrócę tam
A jednak pomyłka. Wracałem co chwilę. Co kilka dni byłem zmuszony odwiedzać szpitale, gdyż nie dawałem sobie sam ze sobą rady. Za słaby psychicznie, a teraz jeszcze fizycznie... tak właśnie. 

Postanowiłem jednak zaryzykować. Serce tak bardzo tęskniło. Tak bardzo chciało do swojego aniołka. I wygrało. 

Zbierałem powoli rzeczy w walizkę. Uważnie dobrałem wszystkie leki. Później zniosłem do auta. Nie będę komentował prędkości jazdy, czy też kwestii bezpieczeństwa, gdyż to całkowicie nieistotny aspekt, który pewnie nie dałby wam dobrego przykładu.
Po kilkunastu godzinach byłem na miejscu. Gdzieś, gdzie nigdy nie miałem zamiaru wracać. 
Wiedząc, gdzie i kiedy mogę ją spotkać, postarałem się o to. Zrobiłem wszystko, żeby ją zobaczyć. I zobaczyłem. Niestety problem tkwił w jeszcze jednej rzeczy. 
Mój anioł nie chciał znać kogoś, kto go ranił. I nic dziwnego. W takim wypadku nawet nie starałem się do niej podchodzić. Stałem z boku, patrząc jak przechodzi. Jej wzrok był tak mądry, a jednocześnie tak słabo doświadczony przez życie. Oczy, które już tak wiele wycierpiały. Widziałem w nich całą jej historię, którą przecież tak dobrze znam. Widziałem tęsknotę za kimś, kto właśnie stoi przed nią, a ona nawet o tym nie ma pojęcia. To tak cholernie bolesne uczucie. Kilka niezapomnianych sekund. Kilka cudownych, jak nie najlepszych sekund w życiu.
Minęła mnie bez słowa, choć tak bardzo pragnąłem jej głosu. No nic. Poszła dalej. Ruszyłem za nią autem. Jechałem powoli, trzymając odpowiednią odległość, by nie pomyślała, że ją śledzę. Miała w uszach słuchawki, więc pewnie nie słyszała, że ktokolwiek za nią jedzie. 
Patrzyłem za nią, aż weszła do domu. 
Nie było sensu, żebym nadal czekał przed jej oknami, choć z drugiej strony miałem nadzieję, że jakimś cudem dane mi będzie ostatni raz ujrzeć jej twarz choćby w oknie. 
Postanowiłem sobie odpuścić i wróciłem. To pierwszy i ostatni raz, gdy czułem w życiu prawdziwe szczęście. 
Minęło jeszcze kilka miesięcy. Raz było lepiej, raz gorzej. Jakoś się wiodło. Serca tęskniły za sobą koszmarnie. Przynajmniej moje tęskniło i z całych sił pragnę wierzyć, że jego za mną również.
Przyszła jednak chwila, w której straciliśmy kontakt. Zostałem zamknięty w szpitalu, który zdaje się być odcięty od świata, od internetu i  zasięgu. Ja byłem na siebie zły, on był na mnie zły i właściwie wszyscy byli o coś źli. A ja zwyczajnie już nie miałem możliwości nawet raz na cały cholerny dzień powiedzieć "kocham i tęsknię, czekaj na mnie. Obiecuję, że niedługo będę" a tak bardzo tego chciałem.
Stało się i to, czego tak bardzo się bałem. Straciłem jego i jednocześnie ostatnią motywację do budzenia się rano. Od tego czasu już tylko czekałem na śmierć. Czekałem i nadal czekam. 
Wiem, że niedługo nastąpi, a wtedy będzie już tylko lepiej. 
.
Myślę, że wypadałoby skończyć w tej chwili całą tą historię. Wam z pewnością nie jeden raz zdarzyło się uronić łzę przy poznawaniu mojego życia. Obudziłem z was litość, a może jeszcze więcej uczuć, bo akurat sami przeżywaliście trudne chwile. 
Nadszedł jednak czas, by wszystkich was przeprosić. Przede wszystkim za zniknięcie bez słowa. 
Stało się, czasu nie cofnę. Przykro mi, że to się wydarzyło, lecz sam tak nie wybrałem.
Wy czytacie, a ja powoli znikam. Strasznie za wszystkimi tęskniłem. Nadal tęsknię, jednak moje życie straciło jakiekolwiek ułamki sensu. Nic nie trzyma mnie w tym brudnym, chorym miejscu.
Nie mogę się z tego syfu wyleczyć. Nie wiem już w co mam wierzyć.
Wszyscy próbujemy zostawiać drobne nitki, po których mamy nadzieję kiedyś wrócić w razie popełnienia błędu. Jednak gubiąc się, sami się w nich plątamy.
Nasz scenariusz jest czarny, a my bez żadnej nadziei wypisujemy wku.wienie na własnych kostkach. To coś, jakbyśmy trzymali serca na dłoniach. Całe życie potrafimy trzymać je tak mocno, by tylko się nie rozpaść. Żeby przeżyć jeszcze choć kilka godzin. Mamy powód. Wy macie.
Kogoś, kto już został go pozbawiony, nic nie trzyma na świecie.
Jestem dumny z osób, które dzięki mojej osobie zmieniły swoje życie chociaż na odrobinę lepsze.
Nigdy nie zapominajcie się uśmiechać. To moja prośba do Was.
Na ostatnie pożegnanie.





środa, 15 lipca 2015

Za Nieszczere Uśmiechy..... Za Niszczenie Innych..... Za Uczucie...... Za Życie

Każdy ma w życiu chwile, w których czuję się całkiem samotny. W których nawet nie chce tego zmieniać i woli siedzieć w swoim własnym towarzystwie. Cholera! Ja tak mam chyba zbyt często. 
Czas na trening. Zebrałem się szybko, spakowałem torbę i już miałem wychodzić, kiedy zadzwonił telefon. Dawid przyjdź po swojego ojca, bo leży pijany pod moim domem odezwał się głos po drugiej stronie. Poznałem go natychmiast. No nic, wstyd totalny, ale co zrobić, trzeba po niego iść. 
Ze łzami w oczach zatrzasnąłem drzwi i poszedłem do kumpla poprosić o pomoc. 
Ludzie gapili się na nas, jakby zobaczyli widmo. Czy to takie dziwne zaciągać do samochodu pijanego faceta? Tak, może dla innych tak. Dla niektórych to codzienne życie. 
Spóźniłem się prawie godzinę, jednak nikt nie był specjalnie zły. 
Mimo wszystko. Mimo bólu idę dalej, by stać się perfekcjonistą. Świat się sypie z każdym dniem coraz bardziej, a my razem idziemy przed siebie z nadzieją, że kiedyś to piekło się skończy. Kłopoty to stan przejściowy, tak mówią. 
Życie myślało, że położy cały las, zsyłając swoje podstępne tornado? Pomyliło się. Trafiło na kogoś, kto resztką sił podniesie się z ziemii i pójdzie dalej. Choćby na kolanach, ale pójdzie. 
Wieczorami przybywa ran, które boleśnie goją się przez cały dzień, by po nim ponownie się otworzyć. Trudno! To strasznie głupi sposób, ale zawsze sposób. Jak narazie skuteczny. 
Wracając po morderczym treningu spotkałem moją byłą piękność. Zdawała się nieść słońce we włosach mimo późnej pory. W jej oczach można było oglądać gwieździste niebo. Uśmiechnąłem się mimowolnie i zaraz spuściłem głowę, zaciągając kaptur do połowy tak, jak zwykle nosiłem, gdy chciałem ukryć spojrzenie. Odwróciłem się za nią, gdy ona robiła to samo. Była moim aniołem. Nic dziwnego, że tęskni się za kimś, kto w kilka dni stał się twoim całym światem, a chwilę później jeszcze szybciej odszedł. Odwróciła się, stała i patrzyła w moją stronę. Miałem ochotę podejść i przytulić ją najmocniej, jak potrafię. Mając zawiane wiatrem oczy, szybko podjąłem jednak decyzję, by się nie wracać. W jednej chwili przypomniało mi się tak wiele. Zbyt wiele, bym mógł do niej podejść. 
Poszedłem dalej, przed siebie. Zostawiłem ją tam samą, patrzącą jak moja sylwetka znika w wieczornym mroku. Nie wiem, czy też płakała, czy również tak mocno tęskniła, albo czy chociaż czasami myślała o mnie. Ja tak i dusi mnie to uczucie od jakiegoś czasu. Nienawidziłem jej. Nie chciałem nigdy więcej widzieć jej osoby, jednak wybaczyłem, a mało tego, chyba nadal ją kocham. Czy to normalne? Widocznie tak. 
To była kolejna nieprzespana noc. Następna męcząca natłokiem myśli, długa noc. Co pół godziny wychodziłem na papierosa. Już nawet nie zdejmowałem butów, będąc w domu. Wchodziłem na chwilę, posiedziałem, pokręciłem się po pokoju, zarzucałem na ramiona koszulę, nawet jej nie zapinając, po czym ponownie schodziłem na dół, żeby zapalić. Nie spodziewałem się spotkać nikogo ciekawego. 
Może jedynie przechodniów spieszących się na pociąg, czy samolot. Było tak późno, że ciężko by było oczekiwać ludzi na spacerze. A jednak na mojej drodze stanął ktoś, z kim przeszedłem chyba cały Wrocław dookoła. Chłopak w moim wieku, o pamiętnym imieniu Wojtek. Szybko zagadał, pytając czemu nie śpię o tej porze. 
Rozmawialiśmy bardzo, bardzo długi czas, zwiedzając kolejne parki. Byliśmy nawet w sklepie całodobowym, żeby kupić coś, przy czym lepiej nam się słuchało. Już sam nie wiedziałem co mam palić. Powoli zaczynałem się dusić każdym buchem i właściwie on też, a jednak nikt nie zwrócił na to uwagi. Usiedliśmy przy kamiennym stoliku w małym parku tak, że gdyby ktoś przechodził, widziałby jedynie dwie czerwone iskierki. Żadnemu z nas nie chciało się wracać do domu, jednak trzeba było. Powoli dzień się budził. Zwinęliśmy się oboje, a jedyne, co o nim wiem, to jak ma na imię i gdzie mieszka. 
Tak, rozmawialiśmy pół nocy. Tak, powinienem wiedzieć o nim odrobinę więcej. I co z tego?
Opowiedział mi całą historię swojego życia. 
Ta noc pomogła mi bardzo. Może po prostu potrzebowałem zwykłej, męskiej pogadanki.
Wojtka nigdy więcej nie spotkałem. Jakby był tylko tej nocy i tylko dla mnie.  Przyszedł, by pogadać od serca, po czym zwyczajnie zniknął. 
Teraz wiemcostrace więc nie mogę się poddać. Zastanawiam się jak mogłem to tak bardzo spierdolić i jakoś nie potrafię sobie tego wytłumaczyć. Straciłem życie? Być może. 
Według mnie jednak każdy dzień czegoś mnie nauczył i ukształtował mój charakter. Choć prawdą jest, że gdyby któraś z tych moich cholernych prób się udała, nie byłoby mnie tutaj. 
Jestem. Jestem i nie wiem co będzie później. W tej chwili muszę naprawić wszystko, co tylko się da. 
Zrobiłem sobie kawę i ogarnąłem mieszkanie zanim ojciec się obudził. Dzień był w pełni wykorzystany. Wracałem z treningu ledwo przestawiając nogę za nogą. To był naprawdę ciężki dzień. Zmęczenie, ból, rozkojarzenie i setki innych uczuć. Wszystko zniknęło w jednej sekundzie, gdy znów ją ujrzałem. W tym samym miejscu, co poprzedniego dnia. Zdałem sobie sprawę, że była tam nie przez przypadek. Czekała na mnie. Stała przede mną piękniejsza niż zwykle. Patrzyła w milczeniu. Nie uśmiechała się i nie wykonywała żadnego ruchu. Ja chyba też, choć nie do końca pamiętam, co się wtedy ze mną działo. Staliśmy oboje tak przez kilka minut, wpatrzeni w siebie. Bez żadnych gestów, bez uśmiechów. Nagle ona odwróciła się i poszła w swoją stronę. Po kilku krokach spojrzała na mnie, stanęła i czekała. 
Poszliśmy usiąść na pobliskiej ławce. Nie było pomiędzy nami żadnej rozmowy. Odkąd się spotkaliśmy, nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Ja patrzyłem w ziemię, ona również. Podniosłem głowę, aby chociaż popatrzeć na nią, skoro już jej nie mam. Zrobiła to samo. 
Po chwili wstała, a ja już wiedziałem, że znów odejdzie. Pomyliłem się tak bardzo. Wzięła moją rękę, żeby mogła usiąść mi na kolanach. Mocno się przytuliła, a ja powiedziałem tylko, że bardzo tęsknię. Siedzieliśmy w ten sposób, myślę, że nawet ponad godzinę. Przez cały ten wieczór nie odezwała się słowem. Ani jednym pieprzonym słowem. 
Chciałbym wiedzieć co czuje. Czego chce i czy jeszcze mnie kocha, a jeśli tak, to czy nadal tak bardzo, jak ja. Miała w zwyczaju tak milczeć, więc nie pytałem o nic. Odprowadziłem ją do domu, a wtedy obiecała, że napisze. Powoli odsunęła się i odeszła, uśmiechając się pierwszy raz od tak dawna. Czekałem na ten uśmiech przez długi czas. Wróciła nadzieja, że może jeszcze będzie dobrze. 
Napisała dwa dni późnej. Nie miałem przez ten czas treningów, nie wychodziłem z domu, ponieważ okropnie się przeziębiłem. W takich chwilach jedyną osobą, która mogła mnie widzieć, była Dominika, dlatego przeprosiłem Kamilę i odmówiłem spotkania w najbliższym tygodniu. W zamian zaprosiłem ją na imprezę kończącą rok szkolny. Organizował ją kumpel, więc bez problemu mogłem ją wziąć ze sobą. Zgodziła się, więc nawet poprawił mi się humor na kilka dni. 
Skończył się rok szkolny. Oczywiście nie obeszło się bez małych komplikacji. Ze szkoły Jarek musiał wyprowadzić mnie pod rękę, ponieważ wyjątkowo źle się tego dnia czułem. Nie miałem ochoty na nic. Chciałem tylko wrócić do domu i z niego nie wychodzić już nigdy. 
Było ze mną słabo, a mimo wszystko bardzo chciałem iść z Kamilą na wieczorną imprezę. I poszedłem. Nałykałem się tabletek przeciwbólowych, jakiś witamin i na spokojnie poszedłem się wykąpać.
Udało się. Trochę przeszło i mogłem wyjść. Najpierw odebrałem moją piękność spod domu, a później mogliśmy się bawić. 
Domyślam się, z tego, co mówili mi później znajomi, że trochę za dużo wypiłem. Jednak dobrze się bawiłem. Imprezę organizował mój dobry kolega, więc gdzieś miedzy kieliszkami wsadził mi do ręki klucze od sypialnii. Mimo lekkiego wstawienia, dobrze wiedziałem co mogę z tym zrobić. Gdy szedłem na górę za rękę z Kamilą, wydawało mi się, że minąłem się z Wojtkiem. Nic nie było wykluczone, lecz nie zaprzeczam, że było to dość dziwne. 
Szybko o nim zapomniałem, gdy tylko zamknąłem drzwi od sypialnii.
Zapomniałem o wszystkim. Byłem tylko ja i ona. Bez ubrań wyglądała jeszcze lepiej. Zacząłem ją całować, a ona zdążyła tylko wyszeptać, że to jej pierwszy raz. 
- Będę delikatny - obiecywałem między kolejnymi pocałunkami. 
Średnio kojarzyłem fakty. Nie do końca wiedziałem co się działo, a kumple bili mi piątki i gratulowali, klepiąc po plecach, kiedy jakimś cudem znalazłem się na dole wśród nich wszystkich.
Wypiłem jeszcze trochę i nagle przypomniałem sobie o Kamili. Zostawiłem ją na górze tylko na chwilę! Zerwałem się o mało nie strącając pustych butelek ze stołu. 
Otworzyłem drzwi sypialnii, lecz nie wszedłem do środka. Stałem w progu. W jednej chwili wszystko mi przeszło i znów mogłem trzeźwo myśleć. Nie wierzyłem w to, co właśnie widziałem. Błagałem wszystkie świętości, żeby to okazało się złym, najgorszym w moim życiu, snem. Wróciłem na dół i dalej piłem. Tym razem już sam. 
Ktoś dosiadł się do mnie. Przywitał się znajomym głosem. Podniosłem głowę i tym razem uwierzyłem. To był Wojtek. Uśmiechnięty, w jego oczach wyraźnie było widać ekscytację. Podałem mu kieliszek. Wychylił go szybko i zaczął opowiadać
- Stary! Na górze. Leżała sama. Naga! Do tego mówiła, że to jej pierwszy raz! Ale piękna. Chodź, sam zobaczysz - krzyczał. Nie wiedział, że wbija mi właśnie w serce najostrzejszy nóż, jaki tylko posiada w swojej kolekcji. 
- Widziałem już - powiedziałem cicho i rzuciłem pustą butelką w stół. Rozbiła się, a dla mnie to był koniec tej cudownej imprezy.
Wyszedłem bez pożegnania. Udałem się do miejsca, które nazywałem parkiem samotności. Stare, zniszczone ławki oddawały swoim wyglądem charakter mojego serca. Nieruszona od lat trawa i brudne, kamienne stoły dookoła. To było moje miejsce.
Wlewałem w gardło co chwilę po kilka łyków czystej, obracając w ręce klucz od sypialnii.
Kilka minut później przestałem orientować się w sytuacji. Przypomniały mi się tylko wszystkie tabletki, które tego dnia połknąłem. 

_____________________________________________________________

Tym razem powiedziałem wszystko, co chciałbym w tej chwili Wam przekazać
Komentarz pozostawiam Wam


niedziela, 14 czerwca 2015

Podążaj Za Strachem

"Nie umiem dodawać liter ani z cyfr układać słów.
Nie jestem androidem i potrafię czuć wszystko.
Nie jest tak samo, świat się zmienił przez rok. Nie chcę wracać, uczę się trwać w asymetrii"
_____________________________________________________________

Możesz ciągle kogoś tłumaczyć. Ciągle usprawiedliwiać, wybaczać.
Możesz przymykać oko na to, że cię rani, ale z czasem przychodzi taki moment - jeden szczegół, który sprawia, że już nie potrafisz. Coś pęka. Pojawia się złość, poczucie żalu i krzywdy. Tak, przecież nigdy nie liczyłeś na wzajemność, na wdzięczność, a mimo wszystko czujesz się zdradzony.
Zdradzony i tak w końcu wybacza. Taka już nasza ludzka logika. Czasami tęsknota za tymi dobrymi chwilami wygrywa. U mnie również ona wygrała i musiałem wybaczyć dziewczynie, która potraktowała mnie po całości przedmiotowo. Mało tego wszystkiego, pogodziłem się z nią.
Tłumaczyłem ją tym, że każdy z nas popełnia błędy. Każdy. 
Odrębną część mojego życia stanowiły jednak ciężkie treningi, na które nie jeden raz również brakowało sił. 
Pubudka!
Szósta rano, Twoja ręka jeszcze nie chwyciła budzika, a głosy w twojej głowie już zaczynają Ci mówić, że jest za wcześnie, za ciemno i zbyt zimno, żeby wyjść z łóżka.
Bolące mięśnie buntują się przeciwko tobie. Udają, że nie słyszą rozkazów mózgu, który każe im się poruszyć.
Legiony głosów w jednomyślnym okrzyku dają ci pozwolenie na wciśnięcie "drzemki" na budziku i odpłynięcie z powrotem do krainy snów. 
Ale ty nie pytasz ich o pozwolenie. Głos, którego zdecydowałeś się słuchać jest głosem przekory.
Głos, który spowodował, że nastawiłeś ten budzik wczoraj. Więc siadaj, postaw stopy na podłodze i nie oglądaj się za siebie. Przed nami zadanie do wykonania.
WITAJ W ŚWIECIE DĄŻENIA DO CELU
Czym jest dzień, jeśli nie cyklem konfliktów pomiędzy prawidłową drogą, a drogą łatwą?
Dziesięć tysięcy strumieni otwiera się przed tobą niczym rzeczna delta. Każdy z nich kusi cię swoim pomyślnym nurtem i brakiem oporów. Rzecz w tym, że ty płyniesz pod prąd. 
Kiedy podejmujesz tą decyzję... kiedy decydujesz się odrzucić to, co wygodne i bezpieczne oraz to, co niektórzy nazywają "zdrowym rozsądkiem", to tylko początek twojej drogi. Od teraz będzie tylko trudniej, więc lepiej upewnij się, że naprawdę tego chcesz. Możliwość rezygnacji zawsze będzie na wyciągnięcie ręki. W gotowości, by zniweczyć twój wysiłek. 
A teraz musisz tylko się podnieść. Ale nie będziesz się kłócił z każdym kolejnym krokiem, musisz podjąć decyzję, czy zrobisz następny. Jesteś już w drodze, ale to nie czas by rozwodzić się nad tym, jak daleko już zaszedłeś. Walczysz z przeciwnikiem, którego nie możesz zobaczyć, ale możesz poczuć jak depcze ci po piętach, czyż nie? Czujesz jego oddech na swoim karku. Wiesz kim on jest?
To TY! Twoje lęki, twoje wątpliwości, twoje kompleksy. Wszystkie zgrupowane razem niczym pluton egzekucyjny. Gotowe, by zmieść cię z powierzchni ziemii. Ale nie trać nadziei. 
Mimo, że nie są łatwe do pokonania, to daleko im do niezwyciężonych. Pamiętaj, dążysz do celu. 
To Battle Royale pomiędzy tobą, a twoim umysłem. Pomiędzy ciałem, a diabełkiem na twoim ramieniu, który wmawia ci, że to tylko gra, że to strata czasu, że twoi przeciwnicy są silniejsi od ciebie. 
Zagłusz te głosy wątpliwości biciem swojego serca. Pamiętaj o co walczysz i nigdy nie zapomnij, że momentum jest okrutną kochanką. Może zmienić wszystko o 180 stopni przy najmniejszej pomyłce. 
Ciągle poszukuje słabego punktu w twojej zbroi. Tej małej rzeczy, na którą zapomniałeś się przygotować. 
Tak długo, jak diabeł tkwi w szczegółach, pozostaje pytanie:
CZY TYLKO NA TYLE CIĘ STAĆ? CZY JESTEŚ PEWNY? 
Gdy odpowiedź brzmi "tak", to znaczy, że zrobiłeś wszystko co mogłeś, by przygotować się na bitwę. Wtedy właśnie jest czas, byś wystąpił na przód i dumnie stawił czoła swojemu wrogowi. Wrogowi wewnątrz ciebie. 
Teraz musisz przenieść tę walkę w teren. W terytorium wroga. Jesteś lwem w stadzie lwów.
Wszyscy polują na tę samą, nieuchwytną zdobycz. Z niepohamowanym głodem, który zdaje się mówić, że zwycięstwo to jedyna rzecz, która może utrzymać cię przy życiu. 
Uwierz więc w głos, który mówi, że możesz biec jeszcze szybciej, możesz rzucić mocniej, a prawa fizyki są dla ciebie zaledwie sugestią.
Zwycięstwa i porażki są jak krople w oceanie, ale wysiłek! Nikt nie ma prawa osądzać wysiłku, bo wysiłek to coś wyłącznie pomiędzy TOBĄ a TOBĄ! 
Jeśli jutra by nie było, co byś dał z siebie dzisiaj? 
Każdy dzień jest nowym dniem. Każdy poranek jest nowym porankiem. Więc teraz musisz iść i pokazać im wszystkim, że jesteś innym stworzeniem.. TERAZ ... niż byłeś pięć minut temu. 
Cokolwiek możesz po sobie zostawić... Zostaw coś po sobie. 
Więc wstawaj - marz, działaj, zwyciężaj.


To, co wynika ze wszystkich przeczytanych stron, wszystkich wielkich zasad, wskazań, porad, planów i szkoleń sprowadza się do jednego.

MUSISZ K.RWA DZIAŁAĆ
A czasem jedynym sposobem, by zacząć działać, to wejście w stan. To pier.olona intensywność
Musisz się wku.wić i stać agresywnym, by wykonać to, co musisz zrobić. Dla siebie samego. 
Powiedz sobie: Jestem najlepszym, jaki kiedykolwiek był. Jestem najlepszy. Jestem najbrutalniejszym, najbezwzględniejszym i najbardziej bezlitosnym mistrzem w historii. Nie ma nikogo, kto mógłby mnie zatrzymać. 
To wredne i obrzydliwe miejsce. Nieważne jak bardzo jesteś twardy, świat rzuci cię na kolana i nie pozwoli wstać, jeśli nie będziesz walczył. 
Ty, ja... nikt nie dokopie ci tak, jak życie. 
Czego ludzie potrzebują, by zacząć? Dlaczego nie zaczynają? Wszyscy znamy odpowiedź - przez strach. 
Możesz żyć swoimi marzeniami, żyć ze swoim lękiem. I uważam, że większość ludzi niestety nie żyje swoimi marzeniami, lecz żyją swoim lękiem. Chcę wam więc zadać pytanie: 
Co jest waszym lękiem? Czego się boicie? Co was przeraża?
Każdy z nas czegoś się boi, prawda? Wszyscy mamy coś, co nas blokuje. I gdy zaczynamy obserwować życie, zauważamy, że powodem, dla którego większość z nas w pełni nie wykorzystuje swojego potencjału, powodem dlaczego większość nie robi tych rzeczy, których naprawdę chcą, jest strach. 
Czy będziesz chciał umrzeć? Tak, to część procesu. Ale to właśnie proces, przez który musisz przejść, by dojść do miejsca, w którym chcesz się znaleźć. Jesteś wystarczająco silny, by tego dokonywać. Jesteś wystarczająco silny! I to twoje życie jest warte całej tej drogi. 
To marzenie, które masz, jakiekolwiek ono jest, czy będzie łatwe, by z marszu tego dokonać? Nie.
Czy dokonasz tego w jedną noc? Nie.
Czy to będzie ciężka walka? Tak. 
Czy będzie czas, w którym będziesz ledwo wiązał koniec z końcem? Tak. To część drogi. 
Czy będzie czas, w którym sam nie będziesz miał pojęcia co dalej robić? Tak. To część drogi. 
Więc co z tym zrobisz?
Wraz z kroczeniem swą drogą, zdajesz sobie sprawę, że twoje marzenia, twoje talenty mają tak wielkie znaczenie... są dla ciebie tak ważne, że twoje pragnienie ich realizacji będzie pozwalało ci pokonywać strach. 
Gdy życie nie może zagrozić ci wizją śmierci, to co jest poza tym? Czym jest wtedy strach?
Większość lęków to nie wybór pomiędzy życiem a śmiercią. To nie tego typu strach, ale przez naszą wyobraźnię, całkowicie przeistaczamy je i dajemy im więcej mocy, niż mają lub zasługują. Pozwalamy, by te lęki rządziły naszym życiem. Jak wielką moc to on ma nade mną? I czy to nie właśnie ja nadaję mu siły? 
Bardzo często dajemy się programować na strach przed czymś. Więc czym, jakimi myślami karmisz swą świadomość? Czym zasilasz swój umysł? Co uniemożliwia ci zrobienie tego kroku naprzód?
I wreszcie, czym usprawiedliwiasz to, że stoisz w miejscu?
Gdzie jest wiara, tam jest droga. Dzięki wierze w siebie, tam gdzie nie ma drogi, ty możesz ją stworzyć. I gdy masz taką świadomość, takiego ducha, nic nie może cie powstrzymać. Nic
Jesteś już gotowy, by wystartować? 
Biegnij! To właśnie twój czas. Twoje kilka minut, które przesądzi o twoim życiu. 
Nie potrzebujesz nikogo, kto powie ci "powodzenia" 
Sam sobie to powiedz.  __________________________________________________________

Rozdział nie na temat mojego życia? Może nie dosłownie, ale jednak na temat. 
Tak właśnie tłumaczyliśmy sobie codziennie, że warto wstać i iść na trening... że warto interesować się nie tylko siedzeniem przy komputerze czy przed telewizorem. 
Chciałem podzielić się z Wami pewną stroną siebie, której jakoś nie miałem okazji Wam ujawnić. Chciałbym Was nią zarazić. 
Żebyście byli tym, kim naprawdę chcecie. Żebyście byli w życiu szczęśliwi, ponieważ każdy z Was na to zasługuje. 







niedziela, 5 kwietnia 2015

Czas Tak Szybko Mija...

Moi drodzy dziś Was zostawiam. Ten dzień nieubłaganie się zbliżał, no cóż...
Chciałem Wam tylko przypomnieć, że taki jeden skur*ysyn bardzo, bardzo mocno Was kocha i nigdy o Was nie zapomni. Choćby przez ten miesiąc to wszystko miało się posypać. Misie Wy jesteście moje i nie zapominajcie o tym :)
Mogę Wam obiecać jedynie tyle, że będę wchodził jak tylko będzie taka możliwość. Niestety za granicą koszty transferu są gigantyczne. 
Możemy też zrobić tak, że przez ten miesiąc jeszcze macie czas, żeby podawać mi swoje numery telefonu, a jak wrócę, to na powitanie będę dzwonił. 
Ponadto pamiętam jeszcze o naszej akcji z kartkami.. tsa, trochę się przedłużyło, jednak nie zapomniałem. Wyślę Wam je, jeśli ponownie napiszecie mi swoje adresy, ponieważ nie jestem pewien, czy nic się nie zmieniło. Może już nie chcecie?
Co do aska, to już chyba każdy z Was wie, będzie Adrian, Wojtek i Emka. A no i mój cudowny Dawiś, który nie przepada za tym portalem, więc nieczęsto go tam zobaczycie. 
Mam nadzieję, że wrócę i zastanę ten ask w takim samym składzie, a przynajmniej nie mniejszym. I nie chodzi mi o to, że macie tam być, pytać i lajkować, no bo nie o to chodzi... nie nie nie
Macie dawać sobie radę, macie być dla siebie wsparciem tak, jak ja jestem dla Was (z tego, co sami mówicie) i pod żadnymi pozorami NIE WOLNO WAM SIĘ PODDAĆ. Macie tu na mnie czekać i za miesiąc wszystko mi opowiedzieć. 
W razie czego na dole podałem Wam skype, na który możecie dzwonić i ewentualnie porozmawiać, jak macie problem. Na GG może będę, może nie. W obecnej chwili nic Wam nie mogę powiedzieć na sto procent, jednak napewno jakoś to się ogarnie i minimalny kontakt będziemy mieli.
Kurcze ale się do Was przywiązałem.. Mam nadzieję, że szybko zleci ten miesiąc,
Nie zapomnę również, że mamy zaplanowane już 4 studniówki i chyba 2 bale gimnazjalne, no nie? ;)
Uciekam już. Kocham Was aniołki 
Wracam 5 maja. Siemanko ♥ 
___________________________________________________________________
skype pod adresem phantom.crew@o2.pl



Macie tu coś, żeby nie było Wam smutno :)










No to kolorowych snów moje perełki kochane ♥ Widzimy się w maju 



wtorek, 24 marca 2015

Jeszcze Sporo Czasu Minie Zanim Złożę Broń

Jestem gotowy? Proszę, powiedz mi, ponieważ sam się już dawno w tym zgubiłem. Jestem gotowy, by to skończyć? Mówienie do samego siebie to chyba moja nowa zdolność.. Może fakt, że tyle razy się nie udawało o czymś świadczy? Może każda nieudana próba znaczy, że to jeszcze nie ten czas. To chwila, w której powinienem się podnieść, prawda? Mam dla kogo. Przynajmniej tak mi się wydaje, że mam. Muszę ignorować niektóre osoby w moim domu, zająć się ważnymi ludźmi i iść przed siebie. Zacząć treningi, nadrobić szkołę, odnowić przyjaźnie. To najwyższy czas. Upadłem. Okej, przyznaję się. Stoczyłem się na samo dno. Alkohol, żyletki, narkotyki i tak w kółko, ale to nie znaczy, że już koniec. Nie, tu jest coś jeszcze do zrobienia. Przecież muszę zostać znanym tancerzem i dojdę do tego wraz ze wsparciem przyjaciół. Czy to się innym podoba, czy też nie.
Powoli do celu. Nikt nie obiecuje, że będzie lekko, lecz nie poddajemy się, moi drodzy.
~
Jejku, jejku, jejkuuuuu miesiąc spóźnienia.. bardzo przepraszam, wcześniej naprawdę nie miałem czasu napisać ani kilku słów. Ostatnio zbyt dużo się dzieje, a przypominam, że przez cały kwiecień mnie nie będzie... kurcze no nie wiem jak Was przepraszać, ponieważ wiem, że czekacie na następne rozdziały.
Postaram się przez święta napisać do przodu i ewentualnie publikować po kawałku, żeby Wam się nie nudziło :)
Jakoś to będzie. A już teraz, korzystając z okazji, chciałbym Wam przypomnieć ile dla mnie znaczycie. Każdy z Was osobno, jak i razem, tworząc DArmię. Bez Was nie dałbym sobie rady. Dalej bym w tym wszystkim tkwił. To Wy zmieniliście moje życie i będę Wam dziękował do samego jego końca. Widzicie jak wilką mamy siłę? Together
Przez kwiecień nie zostaniecie sami, będzie z Wami Adrian, a ja postaram się wchodzić jak tylko będę mógł, jednak niczego nie obiecuję.
Jesteśmy swoją siłą, kochani ♥ Będę mocno tęsknił.. a zostało już niecałe 13 dni razem. Mam nadzieję, że wrócę i będziecie tu w komplecie, moje słodkie aniołki
No to rozdział niebawem, a tymczasem życzę Wam spokojnej nocy i kolorowych snów

sobota, 21 lutego 2015

Każda Twoja Rana, To Też Moja

Tydzień samotności w szpitalu. Nie polecam, serio. 
Jeśli już macie coś zrobić, upewnijcie się, że napewno wam się to uda. Jak nie, konsekwencje mogą być ciężkie. 
Idąc pod prąd w tłumie, niemal niemożliwe jest przeżycie. Walka o normalne życie również. Tym bardziej, gdy jesteś sam przeciwko całemu światu. 
Przyjaciele przychodzili tylko na  krótką chwilę, ponieważ byli na mnie okropnie źli za to, co chciałem zrobić. Za to, że chciałem ich zostawić. Poddałem się mimo obietnic, że będę walczył. 
Przecież nie chciałem. Chciałem żyć i być dla nich. Nie udało mi się pokonać pewnych spraw, które codziennie na nowo mnie męczyły. Właściwie po wyjściu planowałem spełnić marzenie i byłem pewny, że tym razem się uda. Mówiłem o tym otwarcie, więc nie rozumiem po co lekarze tak mnie pilnowali. Po co tracili na mnie czas i leki, które mogłyby pomóc komuś, kto tego bardziej potrzebował. Nie rozumieli tego, że ja i tak to zrobię? Bez względu na ich starania.
Za przyjaciół oddałbym wszystko, mógłbym nie mieć dokąd wracać, byle tylko im było dobrze. 
Nawet oni nie byli już w stanie mnie tu zatrzymać. Nawet dla nich nie miałem sił wstać i dalej walczyć. Pozbieraj się ten ostatni raz mówił głos w moim sercu. Powtarzał to co chwilę. Nie dawał spokoju, bolała mnie od tego głowa praktycznie przez cały czas. Miałem serdecznie dość i bez przerwy myślałem o czymś, co czeka na mnie w domu. O moich malutkich skarbach, dających ukojenie zarówno psychiczne, jak i fizyczne. Minął tydzień, jak ich nie widziałem i bardzo tęskniłem. Nie mogłem ich dotknąć, ale były w moim serduszku, które raniły swoimi ostrzami. Właściwie to one niczego innego nie potrafiły. Umiały jedynie ranić, dając tym samym ucieczkę od całej rzeczywistości. 
Nadszedł czas, by wrócić do nich, do swoich planów i całego tego chorego życia. 
W szpitalu dzień w dzień, bez wyjątków, byłem namawiany do rozmów z psychiatrą, psychologami, a nawet lekarze się w nich bawili i próbowali mi "pomóc" swoim będzie dobrze 
Nie chciałem pomocy od nikogo. Na tym świecie nie było już osób, które mogłyby mi pomóc. Decyzja zapadła. W 100% chciałem stąd odejść. 
Wychodząc, natknąłem się na anioła. Cudowna dziewczyna o delikatnych rysach twarzy, z lekko podkreślonymi czerwienią ustami. Brunetka z czekoladowymi oczami, które od zawsze uwielbiałem. 
Przepuściłem ją w drzwiach, po czym sam opuściłem szpital. Pierwszy raz chciałem tam wrócić i to też zrobiłem. Następnego dnia szukałem jej po całym budynku. Widocznie była tam tylko u kogoś w odwiedzinach. Nie znalazłem jej w środku, ale na zewnątrz owszem. Gdy na mnie spojrzała, uśmiechnęła się równie pięknie, co za pierwszym razem. 
Nigdy nie miałem problemów w zawieraniu nowych znajomości, więc szybko się poznaliśmy. 
Miała na imię Kamila. Mój wiecznie prześladujący pech chciał, że się bardzo spieszyła, więc nie wiedziałem później, czy można się z nią jakkolwiek skontaktować. No cóż, życie.
Musiałem wrócić do szkoły i nadrobić wszystkie zaległości. Pierwszego dnia wstałem z łóżka z okropnym samopoczuciem. Nie wiedziałem po co muszę chodzić do szkoły, skoro i tak nie chcę żyć.
Olśniło mnie, gdy wszedłem na wielki korytarz, w którym ją spotkałem. Więc chodzi do mojej szkoły. Świetnie uśmiechnąłem się do siebie i udałem się na pierwszą lekcję. 
Powoli się poznawaliśmy. Z czasem to ona stała się moją księżniczką, dla której warto było żyć. 
Minął miesiąc naszego związku, więc umówiliśmy się na wieczór. Wyglądała nieziemsko. Nie można było się napatrzeć, a gdy szliśmy ulicą, każdy facet się za nią oglądał. Uśmiechnęła się do jednego. Był mniej więcej w naszym wieku, więc co można było sobie pomyśleć? No kolega. 
Ścisnąłem mocniej jej rękę, by dać dyskretny znak zazdrości. A może to nie była zazdrość, lecz coś w postaci dania do zrozumienia, że jest ze mną i nie powinna zajmować się nikim, oprócz mnie. 
Egoista ze mnie, co? :)
Spędziliśmy piękny wieczór, który jednak musieliśmy skończyć dość szybko, ze względu na szkołę następnego dnia. Okazało się, że czeka nas za kilka dni impreza klasowa. Nie było żadnego problemu, oboje zgodziliśmy się przyjść. Miała to być domówka organizowana przez któregoś z kumpli. Pierwsza klasa szkoły średniej, to jednak już nie zabawa karnawałowa od 16:00 do 19:00. 
Każdy nastawiał się na hektolitry alkoholu. W sumie nie chciałem pić, a wyszło jak zwykle.
Przepraszam, ale kto byłby w stanie pozostać trzeźwym, gdyby idąc na imprezę ze swoją dziewczyną, wyszedł o 6 rano jako singiel? A no właśnie. 
Nigdy nie potrafiłem wybaczyć zdrady. Nigdy. 
Sam się prosiłem. Wiedziałem, że nie mogę już nikomu ufać, a i tak po raz kolejny przywiązałem się do kogoś, kto zranił mnie na tyle mocno, by wrócić do dawnego życia.
Zostałem na noc u kumpla, ponieważ nie byłbym w stanie dojść do domu. Nie podobał mi się ten pomysł, ale on nie chciał mnie wypuścić, więc już trudno. 
Szkołę powoli nadrabiałem. Ponad połowa zaległości była za mną. po czym znów narobiłem burdelu przez nieobecność. Postawiłem na treningi. Ćwiczyłem całymi dniami, aż wieczorem nie padłem na twarz, wracając do domu. Ojciec bez zmian. Cały czas pił i miał wszystko gdzieś. Przynajmniej się nie odzywał, nie narzekał mi za plecami i dawał żyć tak, jak chciałem. Właściwie tak, jak nie chciałem, bo ja wcale nie miałem zamiaru żyć. Jednak jestem tchórzem. Nie potrafię go zakończyć, więc muszę jakoś zapełnić tę pustkę zwaną przez wszystkich ludzi życiem. 
Był rok 2011. Wychodził właśnie film Jana Komasy o tajemniczej nazwie "Sala samobójców". Sam tytuł mnie do niego zachęcał. Namówiłem Dominikę na wyjście do kina na jego premierę. 
Od tamtego czasu miałem swoją nową miłość. Rozumiałem ten film. Wiem, przesłanie jest całkiem inne, ale mnie zależało bardziej na scenach śmierci, ponieważ to właśnie jej chciałem. Przecież i tak wszyscy umrzemy, więc po co się męczyć? Lepiej odejść teraz.
Wieczorami czytałem list, który napisałem przed pierwszą próbą samobójczą. Nieudaną, więc to kolejny powód, by wmówić sobie, iż nawet odebranie sobie życia mi nie wychodzi.
Po długich namowach przyjaciółki, po jej wielu wylanych łzach i po tonach napsutych nerwów, przeprosiłem i zacząłem chodzić na zajęcia. Codziennie rano Dominika mocno trzymała mnie za rękę, a po szkole odporowadzała do domu. Pilnowała mnie i martwiła się jak nikt inny. To z nią pokonałem tę cholerną depresję. Ona wyprowadziła mnie na ostatnią prostą, przed którą puściła moją rękę i kazała iść samemu. Nauczyła mnie funkcjonować normalnie. Jak ludzie wokół mnie. Pokochałem ją inaczej, niż przyjaciółkę i siostrę. Pokochałem ją jako anioła. Jako towarzyszkę życia. To ona dała mi szczęście. Upadałem, a ona mnie podnosiła. I tak w kółko. Nie poddała się do dziś i to kolejna rzecz, za którą jej z całego serducha dziękuję. Tylko ona mi została. 
Zaczęliśmy 2012 rok z nową nadzieją. Z nowymi siłami do walki. Razem z całą moją grupą, z przyjaciółmi, oraz z mamą czuwającą nade mną na każdym kroku.
Rany goiły się, choć potrzebowały na to dość dużo czasu. Pozwoliłem im znikać w swoim tempie. Nie spieszyło mi się, bo przecież miałem dopiero 17 lat. Całe życie przed sobą. 
I chociaż osób pragnących mojej porażki mnożyło się z dnia na dzień, nie przeszło mi nawet przez myśl, że mógłbym po raz kolejny się poddać. Wiem, co stracę i nie odpuszczę. Żadna pomyłka nie wchodziła w grę. Teraz już po prostu musiało być dobrze. 
_____________________________________________________________________________________
     












______________________________________________________________________________________________

Kochani wiem, że ciężko się czyta. Równie ciężko, a nawet jeszcze ciężej się to pisze, jednak bardzo bym Was prosił, żebyście pisali mi cokolwiek na temat ogólnego wyglądu bloga, formy pisania, czy co tam Wam nie będzie pasowało, ponieważ ja piszę to tylko i wyłącznie dla Was i chciałbym, żeby było Wam wygodnie czytać. 
Jeśli ktoś ma propozycje zmiany wyglądu itd. no to wiecie gdzie możecie mnie znaleźć. 
Jak za dużo emocji, albo zbyt dosłownie napisane. Nie odpowiada Wam długość postów czy coś innego. Piszcie cokolwiek, bo naprawdę nie wiem czy jest sens to dalej ciągnąć, skoro Wam się nie będzie podobało 
Przy okazji dziękuję wszystkim, komu chce się to wszystko czytać. Jesteście najlepsi ♥

środa, 11 lutego 2015

Dalej Pójdę Sam

Koniec lekcji, więc czas do domu. Droga zajmowała około 15 minut.
Tego dnia nie było nikogo ciekawego w szkole. Wszyscy chorzy. No cóż, włączyłem muzykę na słuchawkach i szedłem przed siebie. Wybrałem najdłuższą trasę, ponieważ w domu nikt już na mnie nie czekał.
Ojciec? Tsa, był w domu, ale jedyne, na co liczył, to że pójdę mu po piwo albo fajki.
Nie miałem ochoty go oglądać. Było zimno i padał deszcz, a we mnie powoli zaczynało się gotować. 
Idąc, nie widziałem prawie niczego, przez wiatr i.... nie zauważyłem, kiedy przeszedłem na czerwonym przez pasy. Słyszałem tylko, jak kierowcy dawali po hamulcach i błagałem, by któryś w końcu we mnie uderzył. Jednak patrzyłem tylko w dół, na drogę. Z zaciągniętym na głowę kapturem i tak niewiele widziałem wokoło. Jedne światła, drugie, trzecie, a po nich drzwi do mieszkania.
dzisiejszy dzień, to jeszcze nie ten, którego oczekuję - pomyślałem, wchodząc do korytarza, z którego już go widziałem. W identycznym stanie, jak wczoraj, miesiąc temu, pół roku, a nawet kilka lat wstecz. Po śmierci mamy nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Z bólem serca minąłem go i poszedłem do siebie, cichutko zamykając drzwi. Otworzyłem okno i odpaliłem papierosa.
Podniosłem z podłogi żyletkę, która widocznie spadła mi w nocy. Trzymałem ją w rękach przez chwilę, myśląc o ukojeniu. 
nie teraz! stłumiłem emocje w sobie na jeszcze kilka godzin. Przyjaciółka była chora. Byłem w obowiązku iść, zapytać o zdrowie i posiedzieć chwilę, trzymając za rękę.
Z trudem zebrałem się w sobie i wyszedłem.
Wracając po godzinie, moje nogi ledwo utrzymywały ciężar ciała, więc tylko lekko uchyliłem drzwi.
Ojciec rozmawiał przez telefon. O ile ten okropny bełkot można nazwać rozmową. Nie chciałem słuchać, lecz zanim zdążyłem opuścić salon, usłyszałem, jak mówił komuś "to przez dawida straciłem syna i żonę". Tak, wiem. Czuję się winny, ale akurat on nie musiał tego mówić. I to jeszcze nie wiadomo komu. Nie wytrzymałem.
Ojciec stał tyłem, więc wyrwałem mu telefon, rzuciłem nim o ziemię, a kiedy odwrócił się twarzą w moją stronę, z całej siły złapałem jego rękę, którą zdążył już na mnie podnieść.
Nie tym razem powiedziałem do siebie w duchu. Ostatkiem sił pchnąłem ojca w stronę stojącej w rogu kanapy. Usiadł, a zanim zdążył połączyć wątki i zrozumieć co się stało, zdążyłem zatrzasnąć drzwi, w które niedawno z powrotem wstawiłem zamki. Minuta po minucie robiło się gorzej. 
Znowu uciekam. Znowu pomaga mi tylko jedno. Żyletka i fajki, to już mój niezmienny zestaw na kolację. Czasami zdarzała się jeszcze herbata. Zimna, ponieważ zawsze zapominałem, że ją zrobiłem. Z resztą, i tak nie miało to większego znaczenia.
Zrobiło się całkiem ciemno. Powoli zawlokłem się do łazienki. Postałem kilka minut nad umywalką, gładząc rany i czyszcząc je wodą. Później wszedłem pod prysznic. Stałem tak, wpatrzony w jeden punkt, aż woda stała się całkiem zimna. Tak szczerze powiedziawszy, to najgorszy aspekt cięcia się. Umyć to trzeba, ale jak, skoro rany się tak drażnią i pieką? Wstajesz rano z dłonią we krwi, ciężko się ruszyć, żeby nie poczuć swojej głupiej bezsilności. Masz dość, ale i tak nadal to robisz. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo jesteś uzależniony, jednak nie ma już odwrotu. Brniesz w to cholerstwo jeszcze głębiej z nadzieją, iż dotrzesz do końca. Końca, który będzie ukojeniem. 
Tak naprawdę nie wiesz, czego szukasz. Przecież nie chcesz odebrać sobie życia. 
A może jednak chcesz? oczywiście, że chcę! Niczego innego równie bardzo nie pragnę 
Wróciłem do siebie, wyciągnąłem z szafy butelkę wódki, zawiniętą w koszulę, żeby Domi jej nie znalazła. Z biórka zgarnąłem fajki i kilka żyletek. Wsadziłem do kieszeni garść tabletek nasennych i z tym wszystkim wyszedłem we wdychające nocne powietrze miasto. Zadzwoniłem jeszcze po drodze do mojej chorej przyjaciółki. Załamanym głosem powiedziałem, że bardzo ją kocham, po czym się rozłączyłem.
Idąc przed siebie, brałem po kolei po parę tabsów, popijając je wódką, która wtedy wyjątkowo wchodziła mi jak woda.
Szedłem tak, aż całkiem straciłem nad sobą kontrolę. Pamiętam jeszcze most, przez który jakimś cudem udało mi się przejść, a po drodze wyrzuciłem pustą butelkę za barierki. Mój stan znacznie się pogorszył. Tracąc przytomność, błagałem o śmierć 
________________________________________________________________________________