niedziela, 11 stycznia 2015

Strach To Tylko Myśl

Zbierałem się. Powoli, ale jakoś. Starałem się podnieść po tym wszystkim.
Winiłem siebie za śmierć Wojtka. Do dziś uważam, że to była moja wina. Nie potrafię sobie tego wybaczyć, ponieważ znam przyczyny jego przedwczesnej śmierci.
DLACZEGO?! - krzyczałem sam do siebie. Płakałem po nocach. Byłem gotowy odejść z tego świata.
Jedyną osobą, która mnie wtedy wspierała, była moja przyjaciółka Dominika. Od zawsze. Taki kochany aniołek. Została ze mną do dzisiaj i dziękuję jej za to przy każdej możliwej okazji.
Były wakacje. Nudziliśmy się, chodziliśmy na imprezy, z których najczęściej ledwo wracałem z powodu nietrzeźwości. Przyznaję się. Piłem. Pomagało mi to zapomnieć i czułem się po tym lepiej.
Nie podobało się to nikomu z mojego otoczenia, ale nie interesowało mnie to. Uważałem, że skoro nikt nie zwróci mi mojego brata, to ja też nie muszę robić tego, co oni by chcieli.
Kiedy wracałem do bycia "normalnym", wspierałem mamę, która równie mocno się załamała po stracie syna. Nie chciałem jej zostawiać samej. Wychodząc z domu, miałem tę cholerną świadomość, że źle robię. Często chciałem się wrócić i z nią posiedzieć, jednak nigdy tego nie zrobiłem.
Zostawała z tym idiotą. Sam nie potrafię sobie wytłumaczyć jak mogłem ją tak traktować. Przecież kochałem ją najmocniej. Nadal kocham i nigdy o niej nie zapomnę. Była najlepszą mamą na świecie. Mimo wszystko. 
Tak, więc teraz niech każdy z Was przemyśli sobie ile znaczą dla was wasi rodzice.
Nie myślmy kategoriami. Zastanówcie się ile oni dla nas robią. Jak bardzo się starają, żeby było nam w życiu dobrze. Może nie zawsze im wychodzi, jednak doceńmy chęci i starania. Z waszą pomocą będzie im łatwiej, a razem możecie dużo więcej osiągnąć. Wystarczy chcieć. 
A propos "wystarczy chcieć" opowiem wam pewną historię, która przydarzyła się naprawdę i pamiętam z niej każdą sekundę dokładnie tak samo, jak wtedy było. 
Otóż mieliśmy jakoś po 16-17 lat. Ja, Jarek i Domi 
Któregoś dnia przestała nam się podobać nasza dotychczasowa sala treningowa i postanowiliśmy znaleźć coś innego. 
Jarek zaproponował sprawdzenie jednego miejsca. Od początku nikomu nie spodobał się jego pomysł, ale rzecz jasna, durny Dawid się nie boi.. no i zgodziłem się iść tam z nim. Nie z zamiarem ćwiczenia, ponieważ jasne było, że to niemożliwe. Poszedłem tam po prost dla rozrywki i z ciekawości.
Miała to być piękna komnata starego pałacu. Jak wyglądała... do dziś tego nie wiemy.
Okazało się, że na parterze nie było nic, natomiast na pierwszym piętrze mieszkało kilka rodzin. Nasz cel znajdował się poziom wyżej. 
Nie dało się tam wejść schodami. Było tylne wejście, które wtedy zostało zakratowane i zamknięte na ciężką kłódkę, która na dodatek zardzewiała. 
Zupełnie nie mam pojęcia co mnie podkusiło, żeby tam pójść, a jeszcze bardziej zastanawia mnie, skąd Jarek wiedział o rzekomej sali. No nic. Stało się
Żeby dostać się na to drugie piętro, musieliśmy pomóc sobie kratami od okien. Wyglądały mniej więcej tak >>> 

No więc weszliśmy jakoś na górę. Udało się :)
Musieliśmy przecisnąć się przez kawałek wybitego okna, ponieważ inaczej się nie dało. 
Z lewej strony były schody. Zeszliśmy na dół z Jarkiem, żeby zobaczyć, czy w jakikolwiek sposób dałoby się otworzyć te kratę na dole.
Jednak nie. Wróciliśmy na górę do Dominiki 
Idąc w prawą stronę, przez zawalony sufit, zapewne dałoby się dojść do naszego celu, jednak gdy tylko Domi ruszyła w jego stronę, wyraźnie słyszeliśmy zbliżające się kroki. Były coraz głośniejsze.
Pociągnąłem przyjaciółkę w tył, aż zeszła z ruin. 
Tupanie ucichło. Lekko powiał ciepły wiatr i koniec. Spróbowaliśmy drugi raz. Teraz Jarek nie dał rady przejść. 
Cofnęliśmy się aż do połowy schodów w dół i przeczekaliśmy. Było już jasne, że musimy stamtąd wyjść. Nic tu po nas. Dominika, jak to dziewczyna, nie mogłaby sama zejść po kracie, tak samo, jak i nie mogła wejść. Postanowiliśmy, że pierwszy zejdzie Jarek, a ja przytrzymam moją wariatkę, żeby nie spadła. Szybko wróciliśmy do wybitego okna. Naszej jedynej drogi ucieczki. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że ze starej, drewnianej ramy okiennej niefortunnie wystawał gwóźdź, o który zaczepiła się koszulka Domi. Nie mogliśmy w żadną stronę tego ruszyć, a kroki było słychać coraz głośniej. Uwierzcie mi, że to najstraszniejsze przeżycie, jakiego doznałem. 
Kiedy w końcu Domcia się uwolniła, bez zastanowienia skoczyłem z kraty okna na pierwszym piętrze. O mało się nie zabiłem, ale trudno. 
Uciekliśmy w głąb jakiegoś parku. Wokół było bardzo mokro. Z 30 cm wody, a my głupi zamiast uciekać drogą, którą weszliśmy, spieprzyliśmy w całkiem inną stronę. Nie dało się już wyjść. Musieliśmy przejść drogą obok pałacu i tamtędy opuścić to okropne miejsce. 
No to w drogę - rzuciłem, a owa droga biegła mniej więcej tak: 


Wtedy to nie było nic strasznego, natomiast patrząc z perspektywy czasu, jestem przerażony całym zdarzeniem.

JAK MIELIŚMY PRZEJŚĆ OD LEWEJ STRONY TAKIEGO PAŁACU? 
no właśnie... 
W połowie drogi "coś" zaczęło walić w taki jakby gong. Im my byliśmy bliżej, tym to bicie stawało się głośniejsze. 
Biegliśmy ile sił, aż wyszliśmy schodami do "normalnego świata"
jak się później okazało, niezbyt był normalny. Jak już wspominałem, od przodu było normalne wejście do środka, dla ludzi, którzy tam mieszkali.
Z tego, co się później dowiedzieliśmy, żadna z rodzin nie miała wtedy dzieci. 
Gdy usiedliśmy na ławce przy wejściu, specyficznie słychać było rozpaczliwy płacz dziecka, któremu zabiera się zabawkę. 

__________________________________________________
No to kochani, dzisiaj pozytywnie, żebyście mi tam nie smutali :)
Kocham! ♥ 

3 komentarze:

  1. Oj Misiu ♥ bardzo ladne. Dziwie sie , ze wgl tam poszliscie 0.o ja bym sie nie odwazyla heh. :* mam nadzieje , ze kolejne tez bd pozytywne :)) kc

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dobrze, że już gdzieś słyszałam tą historię bo bym więcej z domu w ciemnościach nie wyszła :)

    OdpowiedzUsuń
  3. oooo ale przygoda :O teraz sama się boje :/ nie zasne w nocy :c

    OdpowiedzUsuń